niedziela, 30 października 2011

Kłopoty

Otóż są kłopoty i są radości.
W chwili obecnej mój cały świat kręci się wokół ogoniastych Rezydentów, to i ten wpis będzie w całości im przeznaczony.


Kłopotów niestety jest sporo, największe to zdrowie, a co za tym idzie fundusze. Bowiem małe miały wszystko co mieć mogły - pchły, świerzb, grzyb, glisty, tasiemce, pierwotniaki - takie magiczne zestawienie. Wszystko jest już wyleczone poza kokcydią (pierwotniakiem), który jest bardzo zaraźliwy i trudny do leczenia tak więc toczę z nim batalię prawie miesiąc - ja mam kilkanaście ran, kociaki traumę po podawaniu leków (wyjątkowo niesmaczne). A i tak okazało się, że kokcydia jak była tak jest z jednym bonusem - zaraziła się nią jedna z moich kotek. Załapała też grzyba (jak i druga kotka, ja, TŻ i dwie koleżanki). Kto by pomyślał że to tak zaraźliwe?! Cóż, kociaki się z tego wyleczyły, ja ciągle walczę a efekty słabe ale to podobno wynik nerwów, braku snu, słabej odporności. Bo zdrowy kot/człowiek nie ma prawa się tym zarazić...


Do tego Burasek, który był w najgorszym stanie miał zapalenie płuc, był zawenflonowany, przez 5 dni trzeba było podawać kroplówkę. Gdy się wyleczył dr Krawczyk wykrył u niego (tadam tadam!) wade serca - niedomykalność zastawek. Dlatego Mały szybko się męczył i miał wodobrzusze...
Kolejna ciekawostka - tydzień temu wyniosłam śmieci, a wróciłam z kolejnym maleństwem. Godzina 21, mróz, nieużytki obok bloku i przeraźliwy krzyk kociaka. Chyba serca bym nie miała, jeśli mogłabym obok tego przejść obojętnie. Tak więc po godzinnej gonitwie (na słuch) w metrowej suchej trawie i przy pomocy sąsiada, który mimo 50 lat na karku wszedł na 2drzewa, przyniosłam do domu niesamowicie przestraszonego kotka, który nie dość że dał się wykąpać, to jeszcze chciał mnie ...ssać... Jest już u mnie tydzień i muszę przyznać, że jeśli Iv i Bobo by go zaakceptowały, to bym go zostawiła, bo tak kochanego, towarzyskiego i pięknego kota nie widziałam...
No dobrze, to tyle kłopotów, a teraz radości - przede wszystkim Burasek jest już w swoim domku:) W przyszły weekend do Łodzi do swych Dużych jedzie Piękna.


Dom znalazła też Myszka z Białaskiem (kochają się, więc muszą żyć razem), jednak nie dość, że pod Wałbrzychem (w sumie 600km) to jeszcze dopiero mogą tam jechać po Nowym Roku, co dla mnie oznacza brak możliwości spędzenia rodzinnych świąt. (Co muszę przyznać dość mnie boli, bo zostanę tu sama, a i mamy nie widziałam już prawie pół roku... Ale co zrobić.)


Najpiękniejsze jest pierwsze mruczenie, każda chwila gdy wchodzą na kolana i z ufnością patrzą w oczy. Gdy jeden mruczy przybiega reszta by je miziać... I to są chwile, przy których blizny stają się mniej ważne...





Pozdrawiam Was ciepło:*

wtorek, 27 września 2011

Przepowiednia

Bloga założyłam niedawno. Pewnie więc pamiętacie skąd ta nazwa, a jeśli nie wystarczy kliknąć. I cóż - okazało się, że ten pomysł był małą przepowiednią... Ale od początku. Nie było mnie tak długo z powodu wykopalisk. Miałam to szczęście (lub nie), że zostałam kierownikiem jednego z wykopów, więc po pracy wracałam tak wykończona, że nie miałam na nic sił. Kopaliśmy pod kościołem św Jakuba w Toruniu. Jest to jedna z najpiękniejszych budowli jakie widziałam, kto nie wie o czym mówię zapraszam do Torunia na Nowy Rynek:) Niesamowite detale architektoniczne, blendy, glazurowane cegły z napisem XIV wiecznym biegnącym dookoła prezbiterium.



To widok z wykopu:)


A na tym m.in. polegała moja praca:)

Mimo iż mój wykop miał cele czysto architektoniczne, kopaliśmy przecież na cmentarzu (jak wiadomo obok kościoła zazwyczaj był cmentarz, spokojnie, oszczędzę Wam zdj kości), gdzie znajdowalismy m.in. wianki grobowe z nitki jedwabnej ze złotą owijką, cekinami i koronkami... miodzio! Ale ale do rzeczy... Podczas miesięcznego pobytu w tym miejscu, zaobserwowałam stadko dzikich kotów. Kocur, kot młody i kotka z listwą mleczną, pewnie siostra młodszego kocurka.


Wiadomo że kicia miała dzieci, jednak nigdy ich nie widziałam. Do czasu. Pewnego dnia idąc do pracy byłam świadkiem jak panowie z Oczyszczania Miasta wrzucają do kubła na śmieci obok puszek po piwie zwłoki małego szarego kociaka jak z reklamy Whiskasu, tylko że płaskiego bo po samochodzie... I tak to sie zaczęło. Następnego dnia mama przyprowadziła 3 małych na jedzonko, bo oczywiście dokarmiałam wszystkie:) Jednego udało mi się złapać.


Walczył jak lew, pomimo że były to same kosteczki. Kosteczki ze skórą i pchłami. Blizny zostaną na zawsze:) Wiedziałam już, że małe są w bardzo złym stanie. Starałam się dokarmiać, ale przychodziła tylko matka. Parę dni później pogoda znacznie się pogorszyła. Było zimno i padało. Wracam z wc i jestem świadkiem takiej oto sceny: mama prowadzi małe na Rynek, ona mniej więcej orientuje się między samochodami i ludźmi ale one zmoknięte, przerażone uciekają wprost pod koła. Kićka była młoda i wycieńczona, zapewne nie starczało jej pokarmu i prowadziła dzieci na nauki polowania, bo na Rynku jest dużo gołębi. Tej nocy nie spałam. Już nie śniły mi się kości. Widziałam tylko te biedne mokre kociaki tak słabe, że można było podejść do nie na odległość ręki bo nie miały siły uciekać. Mimo negatywnej opinii mego mężczyzny zdecydowałam - tak dłużej być nie może! Kolejnego dnia - ostatniego na wykopie zorganizowałam grupę osób o wielkim serduszku i wyłapalismy małe. Okazało się że miot miał 6 jednak przeżyły 4. Z łapanki prosto do weta. Gdyby nie interwencja po 2 dniach przeżyłby tylko jeden, były w tak okropnym stanie.




Tak wiec mam swoje shabbycats'y... Są u mnie już 2tygodnie. Oczywiście w izolatce - łazience, ponieważ mieszkam w kawalerce nie mam pokoju w którym mogłabym odizolować je od moich kotów. Są leczone, jeszcze tydzień i mam nadzieję będą w pełni zdrowe. A teraz apel do wszystkich bloggerek, o wielkich serduszkach - w ich imieniu proszę o dom. Zasługują na to. Na ciepły kąt, ludzką rękę, która pogłaszcze i serce w które można będzie wymruczeć wszystkie złe historie dzieciństwa i nadzieje na lepszą przyszłość...



Pozdrawiamy!

czwartek, 4 sierpnia 2011

Łowy

Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, ze byłam dziś na łowach, a taktyka, którą obrałam dala świetne rezultaty:)
Przechodząc do rzeczy - mój dzisiejszy dzień rozpoczął się jak na wakacje dość wcześnie, albowiem już od 6 męczyła mnie Iv, która najpierw delikatnie (dotykając mokrym nosem twarzy i omiatając ją wąsem) a następnie już bez zbytniego cackania (podgryzanie po nogach i rękach) doprowadziła mnie do pionu, a pomogło jej niewątpliwie słońce bezwstydnie zaglądające do pokoju. Delektując się kawą oraz dostarczając szarym komórkom porannej dawki informacji natknęłam się na reklamę wyprzedaży w Jysku. Odpaliłam laptopa, przejrzałam dokładnie gazetki i wybrałam parę interesujących artykułów. Szybko więc zorganizowałam wyprawę do w/w sklepu, bowiem usytuowany jest on dość daleko, a wiadomo jak to jest z komunikacją publiczną... Jestem dumna ze swego uporu, bo -uwaga, uwaga- nie znoszę słońca, albo inaczej - nie znoszę gorąca, a dziś niestety było strasznie, co doprowadzało mnie do szału, ale mimo wszystko się nie poddałam i do sklepu dotarłam. Wpadam! Szukam, szukam i znalazłam - ciemność... Pierwszy raz zdarzyło mi się by w dużym centrum handlowym padło światło. Po ciemku ustrzeliłam poduszki na krzesła balkonowe, jednak okazało się że światło uchroniło mnie przed błędem - mimo że wielkość, miękkość i cena były idealne kolor skutecznie mnie odstraszył;) Głównym towarem przeze mnie poszukiwanym był zegar, bowiem planowałam jego wymianę. Upatrzyłam sobie taki:


Jednak całkowicie przez przypadek zobaczyłam regał z super przecenami (oczywiście były to produkty z jakimiś defektami), a tam zegar na który polowałam kilka miesięcy wcześniej, jednak cena trzymała mnie na dystans. A teraz proszę - 20zł i może być mój. Przeszukałam wszystkie pudełka by wybrać jak najlepszy (swoją drogą w głowę zachodzę, czemu wystawiają aż tak zniszczone rzeczy?:/) W moim modelu odpadał "jedynie" cyferblat poza tym rama i szkło było w porządku.


Tak mniej więcej wyglądał. Pisze "wyglądał", ponieważ jego zielonkawy kolor (nazwany przez producenta bielą antyczną?) całkowicie nie pasował do wnętrza. Tak więc farba w dłoń i ...mam biały zegar w stylu shabby, zastanawiam się tylko czy wymienić cyferblat, czy zostawić go w formie oryginalnej? Jak sądzicie?


Upolowałam jeszcze koszyk na pranie, który był ...doniczką na promocji za 14zł. Chorowałam na niego baardzo dawno, jednak wszystkie były za wielkie, no i za drogie (wiem, jestem z tym już nudna, ale 200zł to przesada). Chciałabym jeszcze uszyć do niego jakiś wkład, ale wszystko w swoim czasie:)

Tu trochę reklamy: nie, nie autoreklamy, bo jeszcze niczego nie potrafię by handlować, ale pojawiły się nowości w Ikei, niektóre wg. mnie warte uwagi:)

Suszki Dofta za 10zł idealne do stylizacji morskich:
Kort: 5 pocztówek artystycznych za 10zł

Kvill: ramki za 16 każda:



Oraz pojemniki z serii Kvarnvik:ceny od 30 do 60zł

No i to by było na tyle na dziś. Mam do Was jeszcze pytanie odnośnie transferu: Kupiłam na allegro papier transferowy do tkanin jasnych. Jednak dostałam jedno opakowanie do jasnych a jedno do ciemnych. Czy jest między nimi faktyczna różnica przy transferze? Byłabym wdzięczna za pomoc, bo nigdzie nie mogłam znaleźć odpowiedzi:(
Pozdrawiam!

niedziela, 24 lipca 2011

Deszczowe lato

Większość osób kocha upalne dni, ale ja się do nich nie zaliczam. Fajnie gdy świeci słoneczko, ale temperatura rzędu 20* całkowicie mi wystarcza:) Mogę wtedy w pełni delektować się nowym balkonem i cieszyć uszy szumem wody. Tak, tak - wody. Mam tylko nadzieję, że sąsiadom to nie przeszkadza;)



I jeszcze chciałam się pochwalić nowymi nabytkami. Niestety by pokazać je już w miejscu, które dla nich zaplanowałam potrzebuję czasu, funduszy oraz koniec końców - mężczyzny.



Kociaste angielską pogodą wydają się znudzone...


Poruszyła je jedynie tragedia w Norwegii. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak z zimna krwią można zabić tak wielką ilość niewinnych dzieci. Jak można spać spokojnie mając w głowie takie plany. Ekstremizm jest straszny i nie jest ważne czy to islam czy chrześcijaństwo. Te ataki bolą mnie tym bardziej, ze Norwegię kocham, kocham wartości, które Ci ludzie prezentują i całkowicie się z nimi utożsamiam...



Cóż, mam nadzieję, że przyszły tydzień będzie spokojniejszy i tego właśnie życzę sobie i Wam.



środa, 20 lipca 2011

Po burzy

Witam w ten rześki wieczór:)
U nas burze na całe szczęście były niezbyt groźne i przyniosły chłodne powietrze, tak bardzo wyczekiwane po okropnie parnym i gorącym dniu. Mimo niedogodnej pogody odwaliłam dziś kawał dobrej roboty, a mianowicie dokończyłam balkon, tak by nasze kociaki mogły bez problemów na nim przesiadywać. Cieszę się z tego jak dziecko:)

Tak balkon wyglądał przed:


 Niby tragedii nie było, jednak przez wszędobylskie dziury, a przede wszystkim brak siatki kociaste szybko opusciły by dom, a ja odeszłabym od zmysłów... Niestety, TŻ ciągle w szpitalu, więc pomoc z zewnątrz była konieczna. Chętny okazał się przyjaciel, który akurat był w województwie, bo ..."odprowadzał" samolot do Grudziądza.Wracając do Łodzi zahaczył o Toruń - ku mej wielkiej radości. Raz, że prawie z nikim nie rozmawiałam od 2tyg, to na dodatek przydała mi się pomoc. Przyjachał i zamiast obejrzeć balkon stojąc na nim, stanął - fakt - ale na balustradzie. Dzięki  temu też okazało się, że nie muszę wydawać kolejnych sum na rury czy aluminiowe profile, na których uda sie rozpiąć siatkę. Wystarczy siła, wyobraźnia, talent i umiejętności wspinaczkowe:)



Koniec końców porobienie haczyków i zawieszenie siatki zajęło mu 3h. Jednak dziś zostałam sam na sam z matą. Radę dałam, choć trzeba przyznać, że nożyce do drobiu nie są najlepszym przyrządem do cięcia trzcinowej maty. 1,5h pracy i otrzymaliśmy już efekt końcowy:



 Taki widok - bezcenny. Nawet mimo odcisków. Muszę jeszcze wybrać się do stolarza po deskę, by Iv nie siedziała na podkładce od doniczki:)
A jesli już mówimy o Ivi - tak właśnie dzielnie asystowała mi podczas malowania kuchni.


Może dzięki jej nadzorowi malowanie wyszło całkiem dobrze:


I na dziś to chyba tyle. Spokojnej nocy!

Becia


sobota, 16 lipca 2011

Sposób

Nie poddałam się tak łatwo tym małym wrednym kołkom!
Dałam się im sprowokować przy robieniu porannej kawy i próbowałam raz jeszcze. Tym razem przygotowałam się do tego lepiej: odwiedziłam piwnicę, przyniosłam narzędzia godne XVIIIwiecznego dentysty i zabrałam się do pracy. Pot, łzy, dziura wokół kołka dwa razy większa od niego samego ...i nic! Zawiedziona zadzwoniłam do P. pożalić się że zostałam pokonana. Jak to mężczyzna, podsunął sposób do wypróbowania. Mianowićie miałam dookoła kołka powbijać gwoździe tworząc tym samym luz. Rada okazała się świetna, za co przesyłam buziaki i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia:*
Na chwilę obecną dziury już zagipsowałam, teraz czekam aż gips wyschnie i zaczynam zabawy z farbą i pigmentem:)

piątek, 15 lipca 2011

Bez mężczyzny

Czasem ciężko jest bez mężczyzny. I nie mówię tu o tęsknocie. Wcale nie. Chodzi o takie zwykłe przyziemne sprawy. Niby kobiety nie są dobre w rżnięciu i heblowaniu (choć Pani Ita przeczy temu zupełnie), ale stwierdziłam że się nie poddam. O rżnięciu mówię w odniesieniu do desek oczywiście, bowiem brak mi półek. TŻ w szpitalu, więc postanowiłam nie czekać na przyjaciół, którzy zawsze są gotowi pomóc (jednak odległość 200km wiąże im ręce) i wziąć sprawy w swoje ręce. Na chwilę obecną do półek kupiłam dopiero haczyki, ale po kolei - by ją zawiesić musiałam odmalować ścianę. Okazało się że właściciele mieszkania tak szybko chcieli się wprowadzić, że nie zdejmowali szafek przy malowaniu, co się okazało po zdjęciu skrajnej z nich, gdy chcieliśmy założyć okap.





Tak więc z wielkimi chęciami wybrałam farbę i barwnik, jednak mą uwagę przykuły kołki pozostałe po owej nieszczęsnej szafce. Trzeba usunąć i zaszpachlować. I właśnie te małe cosie mnie pokonały. Różnymi sposobami próbowałam wyrwać je ze ściany - bez skutku. Tak więc siedzę, pisząc do samej siebie (ciekawe, czy to jak w przypadku rozmów z samą sobą jest oznaką choroby psychicznej?) i podziwiając piękne wnętrza. Właśnie odkryłam blog Pod norweskim niebem i jestem wręcz zauroczona... Na dodatek pierwszy raz biorę tam udział w candy! Oto co jest do rozlosowania:

In the beginning

Czasem pomimo wielu przeciwności losu udaje nam się zrealizować marzenia. Chyba dopiero po wyrzeczeniach i pokonaniu trudności możemy w pełni je docenić. Ja doceniłam Toruń, o którym marzyłam od roku prawie. Zakochałam się w tym mieście parę lat temu, gdy byłam tu po raz pierwszy z przyjaciółką, mimo iż spędziłam tu jedynie parę godzin. Gdy ukazała się możliwość studiów magisterskich w Toruniu wiedziałam że muszę z niej skorzystać:) Do miasta przeprowadziliśmy się w październiku. Mieszkanko znalazłam przez internet i ...wpadłam po uszy. Niestety, po pierwszym tel okazało się że jest już zajęte (mimo iż wystawione było od 18h). Ale ale, dwa dni po stracie nadziei telefon - okazało się że z przyczyn niezależnych pan, który je zaklepał musiał zrezygnować. I tak właśnie przejęliśmy na 2latka tę oto kawalerkę:



Na pierwszym zdj mój TŻ umęczony oczywiście trudami podróży;) Wybaczcie te kreski i białe pola - to jedyne zdjęcia z "początku", a używałam ich do planowania i stąd te białe pola na pomiary:)
Nasza właścicielka stwierdziła, że babeczka, która tu wcześniej mieszkała była osobą bardzo porządną. Osobiście śmiem wątpić patrząc na wodę po myciu okien,wszędobylskie sterty kurzu czy czas jaki mi zleciał póki nie wysprzątałam mieszkania na tyle, by móc chodzić po podłogach w białych skarpetkach bez obaw, że zaraz zmienią kolor (3 mycia).
Ale udało się, zaczęłam rozpakowywać nasze szpargały. Planowanie kawalerki jest bardzo trudnym zajęciem. A jeszcze trudniejszym, jeśli założymy iż mamy do wykorzystania studencki budżet - wszystko musi być nie tylko funkcjonalne ale i możliwie jak najtańsze. Tak więc godziny spędziłam nad zdjęciami powyżej i wertując katalogi IKEI. Do tego musiałam pójść na kompromis z TŻ, jako iż nie przepada on za nasyconymi barwami. Postawiłam więc na stonowaną biel. I... jestem całkowicie zadowolona! Nie dość, że niektóre białe meble są tańsze (swoją drogą ciekawe czemu?), to jeszcze kolor ten nie przytłacza mieszkanka. Miesiąc po wprowadzce wyglądało ono tak:





Wybaczcie jakość zdj ale wszystkie robione są nędznej jakości aparatem z telefonu. Jak widać wyraźnie mam nadzieję, pojawiły się na zdjęciach nasze dwie kicie Iv (1zdj) i Bobo (3zdj). Przyznam że byłam zadowolona z tego wystroju.
Do momentu gdy odkryłam Jagodowy Zagajnik
Zakochałam się w tym domu, w tej atmosferze, w zdolnościach właścicielki, a jeśli byłabym innej orientacji to pewnie i w niej samej:)
I to tak naprawdę był początek...

środa, 13 lipca 2011

Trudne początki nędznych kociaków

Witam!
Po paru próbach, solidnej porcji straconych nerwów wreszcie udało się założyć stronkę, o której tak dużo myślałam. Od paru miesięcy odwiedzam blogi niesamowicie zdolnych osób, które mnie inspirują i dają nadzieje że nie trzeba mieć wiele funduszy, by otaczać się pięknymi przedmiotami.
Ach! Może wytłumaczę jeszcze skąd taka nazwa tego bloga. Otóż mam nadzieję, że jak kociaki wzięte  ze schronu czy uratowane z ulicy pod wpływem troski i miłości potrafią rozkwitnąć, tak i moje tymczasowe mieszkanko z "hotelu" zmieni się w dom.
Pozdrawiam!
Grafika oczywiście z The Graphics Fairy